Raz w roku wypada dzień, w którym zakładamy nie tylko karty biblioteczne, ale i koronę – z liter, zakładek, cierpliwości oraz pelerynę Superbohatera Słowa. Tak, Dzień Bibliotekarza!
Święto tych, którzy nie tylko wiedzą, gdzie leży „Lalka”, ale i gdzie zapodział się czytelnik, który ją wypożyczył w 2019. Święto tych, co na co dzień łączą światy fikcji z rzeczywistością, pasję z cierpliwością, a czytelnika z tym jedynym egzemplarzem „Rocznika lubaczowskiego”, który od 2002 roku krąży po rodzinie. Święto tych, którzy wiedzą, gdzie w gąszczu liter ukrył się sens, gdzie kończy się beletrystyka, a zaczyna poradnik o zdrowiu, i gdzie można znaleźć człowieka, który szuka „czegoś lekkiego, ale żeby było o życiu, trochę śmiesznie, trochę poważnie, tylko nie o miłości – no, chyba że szczęśliwej”.
Na co dzień jesteśmy mistrzami orientacji przestrzennej wśród regałów i wśród emocji. Trochę psychologami, trochę detektywami. Udzielamy porad czytelniczych, ale i tych zupełnie spoza branży: „Gdzie tu jest najbliższy dentysta?”, „A ginekolog jeszcze przyjmuje?”, „Czy można wypożyczyć książkę z innej biblioteki i jak złożyć pozew o rozwód?”.
Czasem czujemy się jak Molly Bloom z Ulissesa, która bez końca powtarza „tak”. Mówimy „tak” każdemu, kto przekracza próg biblioteki. „Tak” dla dzieci w pędzie do działu z bajkami. „Tak” dla seniorów pytających o tomik poezji, którego nie wydano od 1984. I „tak” dla tych, którzy nie wiedzą, czego szukają – ale wiedzą, że znajdą to właśnie u nas.
Jak pisał Umberto Eco:
„Kto czyta książki, żyje podwójnie.”
A kto jeszcze je wypożycza, opisuje, ustawia, promuje i robi do nich zakładki w kształcie żaby – ten żyje potrójnie. I choć czasem bywa to życie z niedoborem magnezu i przeładowaniem półek, to trudno o lepszy zawód.
Nasze biblioteki to nie muzeum książek, tylko żywy organizm. Tu Romeo flirtuje z Zosią z „Nad Niemnem”, a kryminał puszcza oko do poezji. Tu obok biografii papieża leży poradnik o uprawie pomidorów, a Sto lat samotności dzieli półkę z „Jak schudnąć bez wysiłku”. I wszystko ma sens – bo każdy czytelnik to inna historia.
Dziś zostawiamy nasze królestwa literatury i ruszamy autokarem do Mielca – nie w poszukiwaniu zaginionych tomów ani świętego Graala Deweya ale po świeżą dawkę pomysłów, inspiracji i… może kawę wypitą bez konieczności przerywania jej trzynastym pytaniem o hasło do Wi-Fi.
Takie wyjazdy to też forma regeneracji. Bo choć kochamy naszą codzienność, to bycie bibliotekarzem to nie tylko siedzenie w ciszy – to codzienna żonglerka między kodami kreskowymi a emocjami ludzi, którzy przychodzą z potrzeby kontaktu, a nie tylko lektury.
Jesteśmy trochę jak bohaterowie powieści – nienachalni, ale potrzebni. Może i nie wchodzimy w pierwszej scenie, może nie zawsze jesteśmy na okładce, ale często to my podsuwamy właściwą książkę w odpowiednim momencie. I zmieniamy bieg akcji.
Jak pisał Borges:
„Zawsze wyobrażałem sobie raj jako rodzaj biblioteki.”
My go tworzymy – książka po książce, uśmiech po uśmiechu, dzień po dniu.
Więc dziś, z głową pełną cytatów, uśmiechem między wersami i literackim pazurem w sercu, świętujemy nie tylko zawód – ale sposób bycia. Dzień tych, którzy łączą ludzi z historiami, świat realny z wyobrażonym, i kawę z książką. Bo bibliotekarz to nie zawód. To opowieść. I to taka, którą warto czytać dalej.
Z czytelniczym pozdrowieniem –
Bibliotekarki i bibliotekarze z powiatu lubaczowskiego (dzisiaj w Mielcu, jutro… kto wie? Może na liście bestsellerów!)
Bo życie to biblioteka – wielka, pełna zakładek, nieprzeczytanych rozdziałów i niespodzianek między wierszami. A kiedy nie wiecie, gdzie iść… zawsze można zapytać bibliotekarza.
M.R.











